Debata o OFE: Nie ma zwycięzców, na pewno nie wygrali Polacy

2011-03-25 16:53:38

W telewizyjnej debacie „Balcerowicz-Rostowski”, która stała się uosobieniem sporu ekonomistów o OFE, padło wiele argumentów, a jeszcze więcej słów. Jak tę konfrontację odebrała młoda osoba, która z uwagą wsłuchiwała się w zapewnienia autorytetów?

Spór ekonomistów w centrum uwagi
Od kilku miesięcy tematem nr 1 wałkowanym przez prasę i media elektroniczne były proponowane przez administrację rządową zmiany w obowiązującej (jeszcze tylko przez krótki czas) ustawie emerytalnej. Z negocjowanych najpierw przez kilku ministrów (Michała Boniego, Jolanty Fedak, Jacka Rostowskiego) projektów, premier Donald Tusk wybrał jeden – ten opracowany w Ministerstwie Finansów. Gdy zapowiedział jego wprowadzenie, odezwały się liczne głosy sprzeciwu, spośród których najważniejszy i najbardziej krytyczny okazał się protest prof. Leszka Balcerowicza, byłego dwukrotnego ministra finansów i wicepremiera. Ikona polskiej ekonomii, człowiek utożsamiany z transformacją gospodarczą patronował wprowadzanej w 1999 r. reformie systemu emerytalnego, choć nie był jej autorem. Patronat ten polegał na tym, że kierował on resortem finansów w rządzie Jerzego Buzka, za kadencji którego postawiono kolejne filary emerytalne.

Istotą proponowanych przez rząd Donalda Tuska zmian jest częściowe przesunięcie większej części składki emerytalnej kierowanej dotąd do OFE do ZUS-u. Trafi ona na indywidualne subkonta, podlegające corocznej waloryzacji o realny wskaźnik wzrostu gospodarczego, a zgromadzone tam środki będą dziedziczone. Do tej pory, do Otwartych Funduszy Emerytalnych trafiało 7,3 proc., z czego 2,3 punktu proc. mogły inwestować w akcje, a za pozostałe 5 proc. nabywały obligacje Skarbu Państwa. Od 1 kwietnia, transfery do OFE zmniejszą się właśnie o te 5 punktów proc. do poziomu 2,3 proc., lecz w ciągu kilku najbliższych lat osiągną pułap 3,5 proc. (z poziomu 2,3% - tak ma się stać 2017 r.).

Przeciwny tym zmianom Leszek Balcerowicz (aktualnie szef Forum Obywatelskiego Rozwoju) postuluje, aby nie manipulować przy składce przekazywanej OFE i pozwolić im by inwestowały więcej na giełdzie. Sugeruje ponadto, by bieżący deficyt w ZUS-ie uzupełniać oszczędnościami, których źródłami mają być m.in. redukcja zatrudnienia w sektorze publicznym, likwidacja przywilejów niektórych grup zawodowych (np. górników) oraz ustawowe podwyższenie wieku emerytalnego.

Twarzą w twarz na ubitym polu
Przez kilka ostatnich tygodni, aktywność medialna obu profesorów była aż nadto widoczna, aczkolwiek występowali oni oddzielnie i każdy przedstawiał swoje stanowisko, bądź pisali do siebie listy otwarte, które następnie komentowano w prasie. Minister Rostowski wielokrotnie zapewniał, że jest gotów spotkać się ze swoim oponentem (prywatnie przyjacielem) twarzą w twarz w telewizyjnym studiu. Przez pewien czas na taką publiczna wymianę argumentów prof. Balcerowicz nie godził się, ale uległ wreszcie presji społecznej. Obaj panowie starli się w poniedziałkowy wieczór w studiu Telewizji Polskiej, w którym odbyła długo oczekiwana debata na żywo. Audycję prowadzili dziennikarze – Tadeusz Mosz i Jerzy Baczyński, którzy zadawali obu autorytetom pytania.

Pojedynek na słowa śledziło ponad 2,5 mln Polaków, (dla porównania ok. 2 mln wybrało w tym czasie amerykańskie kino akcji, a prawie 6 mln kolejny odcinek telenoweli w TVP2). Znacznie ważniejsza jest jednak odpowiedź na pytanie: jaki był społeczny odbiór tej dyskusji, czyli co zrozumiała z niej przeciętna Polka przed 30-tką o elementarnej wiedzy ekonomicznej, pracująca i poszukująca innej pracy zarazem. Według wielu wyliczeń (m.in. tego którego dokonali analitycy Comperii – "Na zmianach w OFE najbardziej stracą młodzi") to właśnie taka osoba powinna być najżywiej zainteresowana proponowanymi zmianami, bo te na pewno dotkną ją w przyszłości. Taka też osoba została poproszona przez redaktora Comperii o skomentowanie uważnie oglądanej debaty. Oto ten komentarz.

Opinie po debacie
Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła respondentka, jest różnica w konwencji. O ile Leszek Balcerowicz podkreślał znaczenie debaty, kluczowej dla kwestii „zaufania Polaków do własnego państwa”, o tyle Jacek Rostowski wolałby, aby była to bardziej swobodna rozmowa, wymiana zdań. Pierwszy z wymienionych staranniej dostosował swoje zachowanie do wybranej przez siebie konwencji, którą pragnął „zaaplikować” widzom. Przestrzegając ustalonych norm i zachowując powagę przez całe niemal 80 minut, Leszek Balcerowicz miał mniejsze szanse dotrzeć do widzów, zwłaszcza tych, którzy oczekiwali publicystycznego show. Lepsze wrażenie pod tym względem zrobił Jacek Rostowski, który mówił wolniej, bardziej zrozumiale, a przy tym był bardziej otwarty i skłonny przełamywać sztywne konwenanse. Chociaż po pewnym czasie zaczął „przesadzać” z bezpośrednim zwracaniem się do swojego dyskutanta per „Leszku” – takie częste próby spoufalania się na wizji drażniły oczy i uszy. Zdaniem oceniającej już na tym odcinku, nie spotkali się w pół drogi, więc trudno byłoby oczekiwać jakiekolwiek kompromisu, poza przyznaniem, że dobrze się stało, że dyskusja taka zagościła na ekranach umieszczonych w wielu polskich domach Kolejną ocenianą kwestią był styl argumentacji. Balcerowicz był konserwatywny, nie raz odwoływał się do przeszłości, starając się, by do publiczności dotarł przekaz o treści „zaufajmy politykom i ekspertom, którzy wiedzieli, co robili w 1999 r. i którzy dziś negatywnie oceniają pomysły rządu”. Długoletni prezes NBP przywoływał przykłady innych państw, przekonując, że funkcjonujące tam analogiczne systemy emerytalne dają dobre rezultaty, a w nielicznych krajach, w których od nich odstąpiono (tam, gdzie politycy „dorwali się do OFE”), podjęto błędne (a przy tym mocno populistyczne) decyzje. Zdaniem mojej rozmówczyni, takie ilustracje raczej nie były przekonujące dla jej rodaków. Ponadto w wypowiadanych zdaniach Balcerowicza dominował pesymistyczno-alarmujący ton, a miejscami pojawiał się element mający na celu wystraszyć widzów. Taka była jego intencja np. gdy dawał do zrozumienia, że to są pieniądze należące do ludzi i zmienią właściciela w wyniku rządowej propozycji.

Z kolei Jacek Rostowski zapisał się w pamięci komentatorki jako optymista, który pragnie stopniowo modyfikować finanse publiczne w kierunku oczekiwanej przez rynek i UE ich konsolidacji. Mimo wielu pięknie brzmiących słów (konieczności ponoszenia wydatków na edukację i szkolnictwo wyższe, budowania dróg, modernizowania kolei, wdrożenie polityki prorodzinnej etc.) należy spojrzeć sobie prawdzie w oczy: chodzi o łatanie dziury budżetowej i szukanie oszczędności, bo przyszłe budżety będą uszczuplane w rezultacie starzenia się społeczeństwa. Natomiast uznała, że obecny minister finansów ma rację, mówiąc, że w 1999 r. nie było wiadomo, jakie będą efekty reformy i co się stanie, jeśli po drodze coś złego się przydarzy.

Co zostało w głowie białogłowy?
A jakie wnioski ogólne wyciągnęła z wypowiedzi obu profesorów, czyli innymi słowy co zostało w jej pamięci? Stanowisko prof. Balcerowicza można by streścić tak: Nie należy godzić się na takie zmiany ustawy emerytalnej, bo system emerytalny w obecnym kształcie zapewni większą emeryturę pojedynczym osobom niż gdyby go zmienić. Gospodarka nie będzie sie mogła szybko rozwijać, bo nie będzie takich jak dotąd pieniędzy na inwestycje, no a jeszcze jest cała masa obszarów, gdzie się przejada świadczenia społeczne.

Wyraźny wniosek, jaki zarysować można po „wyciśnięciu” wyjaśnień prof. Rostowskiego, mógłby brzmieć następująco: Warto poprzeć rząd we wdrażaniu tego planu, bo zmiana jednego z zapisów tej ogólnie dobrej reformy sprzed dekady, faktycznie wyeliminuje ten „najbardziej bezsensowny wydatek w budżecie”. Poprawi to sytuację budżetową państwa, obniży tempo przyrastania długu publicznego, a całej gospodarce wyjdzie to raczej na dobre.

Zapytana o to, kto kogo przekonał i kto w tym sporze ma – jej zdaniem – rację, stwierdziła, że żadnego ze „starszych panów” nie wskazałaby jako zwycięzcy, bo żaden z nich nie zdołał przekonać jej dostarczając konkretnych danych liczbowych. Jak dodała, ma na myśli dotyczące wysokości jej przyszłej emerytury w obu rozpatrywanych wariantach, a przede wszystkim odniesieniu tych. Swoją wypowiedź dla Comperii zakończyła krótko: trzeba zakasać rękawy i brać się za samodzielne gromadzenie środków, tak aby mieć godziwe życie na starość. W końcu najlepiej (i najbezpieczniej) jest liczyć na siebie.

Paweł Puchalski
Comperia.pl

Ekspert Comperia.pl

Słownik finansowy
Kalkulatory

Szukasz kredytu gotówkowego? Chcesz zaoszczędzić? A może nowa inwestycja się kroi? Z nami wszystko przekalkulujesz!

Sprawdzam