Będą problemy z wystarczającą podażą kredytów

2008-10-20 00:00:00

Największym zagrożeniem, które pośrednio wynika ze światowego kryzysu finansowego, są problemy z płynnością. Wskaźnik kredytów do depozytów w polskim sektorze bankowym już przekroczył 100 proc. Są więc banki, które żeby udzielać kredytów, najpierw muszą same pożyczyć pieniądze – mówi Krzysztof Jeske, dyrektor Sprzedaży Produktów Oszczędnościowych i Inwestycyjnych w Banku Zachodnim WBK.

W Polsce z wielu powodów wystąpienie kryzysu na wzór  amerykański jest nierealne. Ale pośrednio jego skutki odczuwają banki i ich klienci. Co jest największym zagrożeniem?
Polsce pomogło to, że stoi trochę na uboczu. Polskie banki nie korzystały ze skomplikowanych instrumentów finansowych. Paradoksalnie to, co było naszą słabością, okazało się naszą siłą. W bilansach polskich banków czy funduszy inwestycyjnych nie znajdziemy papierów zabezpieczonych złymi kredytami hipotecznymi udzielonymi klientom z tzw. segmentu sub-prime. Największym zagrożeniem, które wynika pośrednio ze światowego kryzysu finansowego, są problemy z płynnością. Wskaźnik kredytów do depozytów w polskim sektorze bankowym już przekroczył 100 proc. Są więc banki, które żeby udzielać kredytów, najpierw muszą same pożyczyć pieniądze. Można powiedzieć, że rynek międzybankowy, który był naturalnym źródłem finansowania, zamarł. Problem w Polsce polega na tym, że banki mogą mieć problemy z pozyskiwaniem finansowania na działalność kredytową. Choć oczywiście pomocne okazać się powinny ostatnie decyzje wynikające z planu Narodowego Banku Polskiego, a znane pod nazwą „Pakietu zaufania”.

Jak banki będą reagować na problemy płynnościowe?
Do tej pory niektóre banki pozyskiwały finansowanie ze swoich spółek matek - banków zagranicznych, a te mogą przykręcić kurek z finansowaniem. Wydaje się, że wyniki finansowe banków, obrazujące ich kondycję, zejdą na drugi plan. Ważniejsza od wykazywanych zysków będzie płynność banku, a więc to, czy jest on zdolny do prowadzenia akcji kredytowej. Banki na pewno zacieśnią politykę kredytową, co zresztą już teraz widać, zarówno jeśli chodzi o kredyty dla ludności, jak i kredyty dla firm. Co będzie dalej? Malejąca akcja kredytowa oznacza mniejszą konsumpcję, mniejsze inwestycje firm. Bardzo prawdopodobne jest to, że mamy przed sobą spowolnienie gospodarcze.

Zacieśnienie polityki kredytowej nie wynika więc z konieczności poprawy bezpieczeństwa udzielanych kredytów, bo takie argumenty też można usłyszeć. Nie ma ich po prostu z czego udzielać?
Pośrednio cały ogólnoświatowy kryzys ograniczył źródła finansowania. Bankom trudniej jest i będzie pozyskiwać pieniądze od siebie nawzajem, a więc trudniej będzie im udzielać kredytów. Wystarczy wprowadzić bardziej restrykcyjną politykę kredytową, podnieść kryteria, np. minimalny wymagany dochód czy obniżyć maksymalne poziomy LTV w przypadku kredytów hipotecznych. Należy się spodziewać, że koszt pozyskania kapitału wzrośnie, albo nie będzie go można w ogóle pozyskać. To jest główna przyczyna zacieśniania polityki kredytowej. Banki nie będą w stanie zapewnić wystarczającej podaży kredytów.

Bessa na giełdzie trwa już kilkanaście miesięcy. Wiele środków klienci przetransferowali na coraz atrakcyjniej oprocentowane depozyty. Czy pozyskiwane depozyty nie są w stanie wystarczająco poprawić płynności sektora bankowego?
Od początku 2008 roku sytuacja na giełdzie pomaga depozytom. Większość środków pochodzących z umorzeń w funduszach trafia na depozyty. Kryzys giełdowy z pewnością wspomaga płynność, ale może się to okazać pomocą krótkotrwałą. Sygnały o odwróceniu trendu na giełdzie mogą sprawić, że część środków z lokat wróci na rynek kapitałowy.

W ostatnim czasie BZWBK już dwa razy podwyższył oprocentowanie lokaty Impet. Bank też ma problemy z płynnością?
Współczynnik kredytów do depozytów w BZWBK jest na bardzo dobrym poziomie, bo wynosi 84 proc., podczas gdy średnia rynkowa znajduje się już na poziomie 109 proc. Mamy więc „poduszkę” depozytową pozwalającą na swobodne prowadzenie akcji kredytowej. Nie musimy za wszelką cenę szukać depozytów.

Bank zaoferował 7,5 proc. na lokacie dwuletniej, ale przy wpłacie powyżej 50 tys. zł. Kilka konkurencyjnych banków przebija waszą ofertę. Pojawiają się „ósemki”, „dziewiątki”, a nawet „dziesiątki”.
Oprocentowanie jest ważnym, jednym z najważniejszych kryteriów wyboru oferty depozytowej, ale zwłaszcza w obecnej sytuacji na rynku nie jedynym. Dla klienta dużą wartością jest to, że przynosi oszczędności do dużego banku, który działa stabilnie od wielu lat. Nie zaskakujemy nagle jakąś super ofertą. Pracuję w banku, który nie zawsze musi być liderem pod względem oprocentowania lokat. Ale patrząc na oprocentowanie naszych standardowych depozytów rok, dwa lata wstecz, klienci zawsze mogli znaleźć produkty, które znajdowały się w czołówce. W dłuższym terminie opłaca się być klientem Banku Zachodniego WBK.

Chce pan powiedzieć, że ważniejsze od super wysokiego oprocentowania jest marka?
Większość klientów nie ma ochoty co trzy miesiące przenosić pieniędzy z banku do banku. Wolą mieć stałe, dobre relacje z bankiem, który wypłaca atrakcyjne odsetki, nawet jeśli w danym momencie nie są one najwyższe. To uzasadnione biorąc pod uwagę koszty takiego „skakania” ze swoimi pieniędzmi między bankami: koszty czasu, przelewów, porównywania ofert. Ważna jest siła marki, dostępność oferty dzięki rozbudowanej sieci oddziałów i Internet. Nie trzeba koniecznie pokazać „dziesiątki”, żeby mieć dobrą ofertę. Są banki, które dzisiaj się przelicytowują w oprocentowaniu, a w ostatnich latach oferowały na depozytach zaledwie 2 czy 3 proc.

Nie musicie dawać „ósemki” czy „dziesiątki”, ale daliście „siódemkę”. Czy to wstęp do ostrzejszej walki o depozyty.
Cały czas się przyglądamy, rozważamy, analizujemy sytuację. Nie wykluczamy, że  wejdziemy z jakimś hitowym produktem wspartym kampanią promocyjną. Może to nastąpić jeszcze w tym roku. Na razie podwyższyliśmy oprocentowanie naszych lokat 3-, 6- i 12-miesięcznej do 7 proc., a lokaty dwuletniej do 7,5 proc. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że cały sektor bankowy w naszym kraju ma pewien problem związany z tym, że Polacy zakochali się w kontach oszczędnościowych i lokatach krótkoterminowych. Klienci wolą mieć środki płynne, nawet za cenę nieco niższego oprocentowania. Tymczasem długość depozytów jest nieadekwatna do długości udzielanych kredytów.

Właśnie kończy się subskrypcja produktu strukturyzowanego Przyjazna Planeta w BZ WBK. Za chwilę rusza kolejny produkt oparty o Indeks Platinum. Na przyszły rok planujecie regularne włączanie struktur do oferty.
Tak, planujemy przynajmniej 10 subskrypcji opartych o różne strategie inwestycyjne. Na razie koncentrujemy się na tzw. strategiach bezkierunkowych, czyli dających klientom możliwość osiągnięcia zysku bez względu na sytuację rynkową. Oznacza to, że klienci mają szansę na osiągnięcie atrakcyjnej stopy zwrotu nawet przy spadających indeksach giełdowych, czy też bardzo zmiennej sytuacji na rynku walutowym. Dobrym przykładem jest strategia oparta o indeks Platinium - absolutna nowość na polskim rynku. Chcemy być też aktywni jeśli chodzi o oferty niepubliczne, kierowane do określonej grupy zamożnych klientów. Nie zmieniamy naszych planów w zakresie produktów strukturyzowanych, choć i w tym segmencie produktowym musimy brać pod uwagę aktualną sytuację na rynkach finansowych.

Kryzys uderza również w struktury?
Tak, produkty sprzedawane w formie obligacji czy certyfikatów emitowanych przez bank inwestycyjny, są obarczone ryzykiem banku-emitenta. Coraz częściej klienci zaczynają pytać - i słusznie - o kondycję, standing banków-emitentów, bo obawiają się o bezpieczeństwo oszczędności ulokowanych w tych produktach.

Czyli produkty strukturyzowane, które reklamuje się jako bezpieczne, w dobie kryzysu mogą być niebezpieczne?
To zależy od formy produktu strukturyzowanego. Jeżeli bank inwestycyjny, który jest gwarantem emisji upadłby, wówczas klient ponosi ryzyko utraty zainwestowanych środków. Certyfikat, który kupuje jest bowiem związany z ryzykiem kredytowym emitenta. Chcąc zainwestować w produkt strukturyzowany, zawsze warto zwracać uwagę również na to, który bank jest emitentem certyfikatu, jaki jest jego rating czy też osiągane wyniki finansowe.

A produkty strukturyzowane oferowane w formie polisy ubezpieczeniowej?
Trzeba pamiętać, że towarzystwo ubezpieczeniowe, aby stworzyć produkt strukturyzowany, musi kupić opcję na instrument bazowy oraz zabezpieczyć gwarantowany kapitał, poprzez odpowiednie ulokowanie środków. Ryzyko zależy w tym przypadku od tego, gdzie została ulokowana część bezpieczna i kto jest dostawcą inwestycyjnej części produktu. Jeżeli tylko opcja została kupiona w banku inwestycyjnym, w przypadku jego ewentualnego bankructwa zagrożony będzie tylko potencjalny zysk klienta. Jeżeli i opcję i obligację opakowano w certyfikat, którego gwarantem jest bank inwestycyjny, a następnie sprzedano je towarzystwu ubezpieczeniowemu, wówczas klienci ponoszą większe ryzyko.

Czy można powiedzieć, że struktura w formie certyfikatu jest bardziej niebezpieczna niż produktu w formie ubezpieczenia?
To też ma znaczenie, ale nie można z góry dyskwalifikować certyfikatu. Z punktu widzenia klienta certyfikat jest bardzo wygodny, jako produkt bardziej płynny, notowany na giełdzie. Tych korzyści nie daje produkt strukturyzowany w formie ubezpieczenia.

Czy w sytuacji, kiedy giełda znajduje się w dołku, inwestowanie w produkty strukturyzowane ma sens? Kiedy ceny akcji zaczną się odbijać, ludzie, może nie od razu, ale znowu zaczną przerzucać środki do funduszy, również kosztem struktur.
To, co obserwowaliśmy na polskim rynku funduszy inwestycyjny od 2005 do połowy 2007 roku było zjawiskiem dość niestandardowym. Ludzie masowo inwestowali w fundusze, często najbardziej agresywne. Wiele w Polsce powiedziano już o pewnych regułach inwestycyjnych. Uważane są za słuszne, powszechnie akceptowane, ale nie zawsze przestrzegane. Mówi się np. o konieczności dywersyfikacji inwestycji. Wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem, ale niewielu ją stosuje. Kiedy fundusze zarabiały krocie, klienci likwidowali lokaty i przerzucali pieniądze do funduszy. Aktualnie nie można powiedzieć, żeby popyt na produkty strukturyzowane był oszałamiający. Szacuje się, że w 2008 roku wartość sprzedaży tych produktów wyniesie 4-5 mld zł. To dużo w porównaniu z poprzednimi latami, ale w konfrontacji z rynkiem depozytów czy funduszy inwestycyjnych - niewiele. Uważam jednak, że wszystkie produkty mają swoje miejsce. Struktury nie zdominują rynku. W dłuższej perspektywie będą miały może 10-20 proc. udziałów w całym rynku oszczędności. Ale są klienci, którzy nigdy nie wejdą bezpośrednio na rynek kapitałowy, bo ryzyko dla nich jest zbyt duże. Dla nich są lokaty bankowe, zaliczane do bezpiecznych fundusze pieniężne czy obligacji oraz właśnie produkty strukturyzowane. Produkty strukturyzowane odgrywają też dużą rolę edukacyjną. Uczą klientów, że inwestowanie powinno mieć charakter długoterminowy.

Rozmawiał Maciej Bednarek

Ekspert Comperia.pl

Słownik finansowy
Kalkulatory

Szukasz kredytu gotówkowego? Chcesz zaoszczędzić? A może nowa inwestycja się kroi? Z nami wszystko przekalkulujesz!

Sprawdzam