Lokata na 300 procent w skali roku? To możliwe!

2009-07-09 00:00:00

Social lending, czyli tzw. pożyczki społecznościowe, daje inwestorom szansę na duże zyski, a kredytobiorcom na błyskawiczne pożyczki omijające BIK, bankowe prowizje i szereg formalności. Dlaczego zatem takie pożyczki nie zyskały popularności? To proste - ryzyko związane z pożyczaniem pieniędzy w sieci wciąż jest ogromne.

Idea social lending, czyli pożyczek społecznościowych, nie jest jeszcze w Polsce tak popularna jak za zachodzie Europy czy Stanach Zjednoczonych. Kilka portali internetowych skupiających społeczność prywatnych pożyczkodawców i pożyczkobiorców zdążyło już jednak pozyskać szeroką rzeszę klientów. Jaką przyszłość ma w Polsce? Skoro narzekamy na banki, to czy przekonamy się do idei pożyczek od osób prywatnych?

6 proc. na lokacie, 20 na pożyczce
„Proponuję 300 zł na 15 dni, zwracam 350 zł.” - to przykładowa oferta zostawiona przez użytkownika jednego z  portali. Jeżeli pożyczymy pieniądze na takich warunkach, zysk z takiej „lokaty” wyniósłby około 300 proc. w skali roku! Oferowany bonus nijak ma się więc do obowiązującej dzisiaj  maksymalnej stawki oprocentowania kredytów na poziomie 20 proc. (4-krotność stopy lombardowej NBP). Na witrynie internetowej transakcja została zatwierdzona jako maksymalnie oprocentowana. Ile trafi na nasze konto wraz ze zwróconym kapitałem, to już inna kwestia. Formalnie wszystko się zgadza, nikt nie zabroni przecież dać komuś z własnej woli kilka złotych więcej. Inwestując w tego typu pożyczkobiorców można zarobić nawet kilkuset procent w skali roku. Oczywiście, zakładając, że pieniądze wraz z odsetkami i bonusem do nas wrócą.

Nawet bez bonusów, oferowanych przez użytkowników i indywidualnie negocjowanych zwrotów,  z punktu widzenia klienta, inwestującego swoje oszczędności w pożyczki społecznościowe, pożyczkobiorcy oferują oprocentowanie o wiele wyższe niż bankowe depozyty. Możemy zarobić tyle, ile wynosi maksymalne oprocentowanie kredytu gotówkowego, czyli obecnie 20 proc. w skali roku. Przy pożyczkach na okres kilku dni zysk dla pożyczkodawcy może wynieść więcej niż na popularnej swego czasu lokacie Kiler w Banku Pocztowym (10 proc. na 10 dni). W przypadku półrocznych depozytów zamiast 6 proc. na polisie lokacyjnej w banku uzyskamy nawet 20 proc. w skali roku.

Social lending powinien więc wyprzeć z rynku depozyty bankowe. Dlaczego tak się jeszcze nie stało? W przypadku tego typu portali nie mamy żadnej gwarancji, że nasze pieniądze wrócą do nas w terminie, albo w ogóle. Możemy osiągnąć wysokie zyski, ale tylko przy równie wysokim stopniu ryzyka. Jeśli chcemy spać spokojnie, lepiej skorzystać ze sprawdzonych bankowych depozytów.

Bez BIK i bez prowizji
Z perspektywy ubiegających się o kredyt, szansa na otrzymanie gotówki przez portal social lending jest duża. Wystarczy założyć swój profil, poinformować innych użytkowników, ile chcemy pożyczyć, ewentualnie wspomnieć o naszych średnich zarobkach. Osoba po drugiej stronie monitora nie sprawdzi nas w Biurze Informacji Kredytowej. Co najwyżej może z nami porozmawiać telefonicznie lub mailowo, po czym podejmuje decyzję, czy chce udzielić nam pożyczki. Możemy również liczyć na szersze grono pożyczkodawców – potrzebne nam 5 tys. zł może skredytować na przykład 10 osób po 500 zł każda. Wiąże się to z większymi formalnościami – to tak, jak musielibyśmy spłacić 10 mniejszych rat do 10 różnych banków.

Nie zapłacimy też żadnej prowizji za otrzymanie pieniędzy, nie wspominając już o ubezpieczeniu. Social lending to szansa dla klientów, którzy potrzebują mniejszej gotówki na krótki czas, a chcą uniknąć bankowych procedur lub zwracania się po raz kolejny do rodziny bądź znajomych.

Łowcy wierzytelności
Tam, gdzie duże ryzyko inwestycyjne, tam i muszą znaleźć się oszuści. Zdarzają się użytkownicy zakładający konta na kilku portalach i znikający bez śladu zaraz po pożyczeniu większej kwoty. I właśnie to odstrasza potencjalnych pożyczkodawców. Jedna nietrafiona pożyczka może przekreślić zysk wypracowany przez kilka miesięcy. Tutaj swój sposób na zarobek znaleźli użytkownicy zajmujący się skupowaniem zaległych wierzytelności i ściąganiem długów. Przykładowo, kupujemy wierzytelności za 25 proc. ich wartości od kilkunastu osób. Łącznie wydajemy 1 tys. zł plus pieniądze na pozew do sądu i ewentualne koszty windykacji. Sama wierzytelność warta jest czterokrotnie więcej, czyli 4 tys. zł. W przypadku ściągnięcia długu czysty zysk wyniesie 3 tys. zł.

Duże zyski, jeszcze większe ryzyko
Kwestia bezpieczeństwa to największe wyzwanie stojące przed polskimi portalami pośredniczącymi w społecznościowych pożyczkach. Każdy użytkownik musi zostać zweryfikowany wraz ze swoim rachunkiem bankowym. Ponadto portale podpisują umowy z firmami windykacyjnymi, które mają na celu ściąganie długów od użytkowników, którzy nie wywiązują się z zobowiązań. Zabezpieczenie w postaci maksymalnej kwoty pożyczki, jaką można zaciągnąć, nie jest wystarczające. Powoli wprowadzana jest weryfikacja osoby w Krajowym Rejestrze Długów czy  sprawdzanie miejsca zamieszkania, co ma na celu minimalizowanie oszustwa. W tym zakresie portalom pożyczkowym do banków jeszcze daleka droga.

Zainteresowanych zaciągnięciem błyskawicznych pożyczek nie brakuje. Zabraknąć może inwestorów. Wirtualne inwestowanie w nieznajomych użytkowników początkowo generuje ogromne zyski, które wyłączają czujność i zdrowy rozsądek. Terminy spłaty przedłużają się, dłużnicy wyłączają telefony, nie odpowiadają na maile. Przychodzi kolej na zapoznanie się z procedurami windykacyjnymi, napisanie pierwszego pozwu do sądu.

Teoretycznie inwestycja może się opłacić, ale jeden zły krok pozbawić nas może pieniędzy. Dopiero wtedy zatęsknimy za bezpieczną bankową lokatą.

Tomasz Jaroszek
Comperia.pl

Ekspert Comperia.pl

Słownik finansowy
Kalkulatory

Szukasz kredytu gotówkowego? Chcesz zaoszczędzić? A może nowa inwestycja się kroi? Z nami wszystko przekalkulujesz!

Sprawdzam